Moja historia

Kilka słów o mnie

Moja droga – od pacjenta do dietetyka

Zdobyte doświadczenia kształtują nasze cele w życiu. Nie zawsze wiedziałem, że zostanę właśnie dietetykiem i trenerem personalnym. Gdyby ktoś powiedział mi to we wczesnym dzieciństwie, gdy sam miałem ogromne problemy ze zdrowiem, pewnie nie mógłbym uwierzyć. Los jest jednak nieprzewidywalny. Moja przygoda ze zdrowiem zaczęła się od niczego innego jak właśnie choroby.

 

Diagnoza, która zmieniła moje życie

 

Pierwsze problemy zdrowotne pojawiły się u mnie już w wieku 5 lat. Chorowitość w tak młodym wieku oczywiście budzi pewien niepokój. Wydaje nam się często, że tak młody organizm powinien radzić sobie z wszelkimi przeciwnościami. Mój ewidentnie sobie nie radził.

 

Organizm przeciętnego pięciolatka dedykuje większość swojej energii wzrastaniu i odkrywaniu nowych rzeczy. Moje ciało zdawało się odwrócić przeciwko mnie. Traciłem na wadze, słabłem, robiłem się senny bez widocznej przyczyny. Zmiany były na tyle uciążliwe, że nie umknęły uwadze bliskich. Myśli mieli raczej czarne. Problemy, z jakimi się jednak zmagałem, jednoznacznie skłaniały jednak do poszukania pomocy u specjalistów.
Pierwsze konsultacje lekarskie i przedstawione na nich objawy pozwoliły postawić diagnozę — cukrzyca typu 1.

 

Z czasem okazała się to dla mnie nie tylko diagnoza, ale wręczy wyrok. Cukrzyca zazwyczaj kojarzy się ludziom głównie z rozwijającą się przez lata chorobą, wywołaną niesprzyjającym zdrowiu stylem życia. Jest to jednak jedynie połowiczna prawda, dotycząca przede wszystkim cukrzycy typu 2. Odmiana choroby, która dotknęła mnie, wywoływała u lekarzy właściwie głównie wzruszenie ramionami i przepisanie leków. Schorzenie autoimmunologiczne, które dotyka komórek produkujących insulinę, prowadzi do… niedoboru insuliny. Ten niedobór insuliny z kolei, wskutek szeregu reakcji biologicznych, powoduje właśnie różnego rodzaju nieprzyjemne dolegliwości. Należało udać się do apteki i problem miał być rozwiązany. Miał być, ale nie był…

 

Tak pozornie prosta diagnoza doprowadziła do zaleconego leczenia, jakim były leki, niekończące się wizyty u specjalistów i wizja dożywotniego przyjmowania insuliny. Właśnie ta ostatnia mogła być moim sprzymierzeńcem i wrogiem jednocześnie. Groziła mi śpiączka hipoglikemiczna spowodowana nieprawidłową proporcją podawanej insuliny w stosunku do przyjmowanego posiłku lub wykonanego wysiłku fizycznego.

 

Wszystko to zdecydowanie przerastało dorastające dziecko, ale wydawało się, że nic nie da się zrobić. Cukrzyca typu I według większości lekarzy jest nieuleczalna i praktycznie nieunikniona przez większą część życia dla osób, u których została ona zdiagnozowana. Głosi się również, iż w przypadku nieprzyjmowania insuliny może być wręcz śmiertelna, a to budziło prawdziwą grozę. Byłem do pewnego stopnia zastraszony przez własną chorobę, skazany na nią. Miałem wrażenie, że taki los zwyczajnie będzie mi pisany.

 

Każda obietnica poprawy zwiastowała dodatkowe problemy. Lekarz prowadzący mówił o możliwościach wyjścia z choroby, które z kolei mogły powodować jeszcze więcej trudności. Istniała możliwość przeszczepienia trzustki, której to komórki dotknięte były nieprawidłową aktywnością mojego własnego układu odpornościowego. Takie rozwiązanie ciągnęło jednak za sobą kolejne leki, które również miałbym zażywać do końca życia.

 

Gdybym wtedy wiedział, jak mogę pomóc samemu sobie, zapewne oszczędziłbym sobie kolejnych napotkanych na swojej drodze problemów.

Choroba-widmo — problemów ciąg dalszy

 

Dla osoby, która chorowała od wczesnego dzieciństwa, problemy zdrowotne nie były kwestią obcą. Nikt nie jest w stanie jednak zignorować dodatkowych niepokojących sygnałów, które przez dłuższy czas daje organizm. Na początku człowiek mówi sobie, że „to nic” i „na pewno przejdzie”. W końcu wiedziałem już, że mam problemy natury autoimmunologicznej, a mój układ pokarmowy nie współpracuje z jedzeniem, jak należy.

 

Zauważyłem bóle brzucha, a także wzdęcia, wymioty i biegunki. Każdy czasami zmaga się z takimi objawami. Z czasem stawały się one coraz bardziej uciążliwe, utrudniające codzienne życie. Naturalnym jest więc wizyta u lekarza. Tak jak w wielu innych przypadkach, również teraz diagnoza nie była jednak jednoznaczna. Część specjalistów uważała, że cierpię na zespół jelita drażliwego. Schorzenie to pojawia się u osób, których jelita wykazują nieprawidłową perystaltykę (czyli czynność motoryczną). Objawy te mogą nasilać się w związku z dużą wrażliwością jelit na różne bodźce — pokarmowe, środowiskowe, mechaniczne czy psychiczne. W związku z tymi objawami usłyszałem również o innych diagnozach, w tym między innymi nerwicy, a nawet nowotworze jelita grubego.

 

Wszystko to stawało się coraz bardziej męczące. Jak większość chorych zdawałem sobie sprawę, że postawienie diagnozy nie zawsze jest proste. Mimo to leczenie bliżej nieznanej choroby było bardzo uciążliwe, a cierpienie z jej powodu jeszcze gorsze.

 

Kolejne diagnozy, kolejne badania, kolejne leki. Mój własny organizm bronił się przeciwko czemuś, czego nawet nie potrafiłem nazwać. Wydawało mi się, że gorzej być nie może. Los był jednak na tyle kapryśny, by wkrótce pokazać mi, jak bardzo się mylę.

Problemy chodzą parami

 

Do niektórych chorób można przyzwyczaić się jedynie do pewnego stopnia, jeśli w ogóle. Tak było również w moim przypadku. Wielka niewiadoma, jaką była faktyczna przyczyna mojego złego samopoczucia, odbijała się znacznie na moim stanie psychicznym. „Zaleczanie” problemu, którym były ciągłe dolegliwości ze strony układu pokarmowego, stawało się bardzo męczące. Ciężko żyć normalnym życiem, gdy jedzenie wiązało się z tyloma niedogodnościami, zaczynając od cukrzycy, a na przewlekłych bólach brzucha kończąc. Jest to w końcu element życia, który towarzyszy nam na każdym kroku. Jedzenie powinno być paliwem dającym energię do codziennego funkcjonowania. W moim przypadku nie wiązało się jednak tylko z tym pozytywnym aspektem.

 

Mój stan fizyczny stale się pogarszał. Nie stanęło jedynie na dolegliwościach ze strony układu pokarmowego. Dołączył szereg innych niedogodności, które z czasem robiły się coraz bardziej niepokojące. Problemem stawały się uciążliwe bóle głowy potrafiły kończyć się omdleniami. Pogorszył się także mój stan wzroku, choć do pewnego momentu nie wiedziałem, czy to nie jest kwestia stałego zmęczenia i wyczerpania.

 

Z czasem mój stan zdrowia doprowadził mnie do naprawdę złego stanu psychicznego. Ciągłe wizyty u lekarzy, badania, leczenie metodą prób i błędów, pobyty w szpitalu… To wszystko nie powinno spotykać młodej osoby. Trudno było znaleźć rozwiązanie, które faktycznie dałoby zauważalny efekt. Dawki leków i insuliny zwiększały się tak jak ilość przeróżnych porad specjalistów. Traciłem siły, a co gorsza, traciłem również nadzieję. Depresja czaiła się tuż za rogiem, a mi wydawało się, że nic nie można z tym faktem zrobić.

 

Zdawałem sobie sprawę, że każdy ma większe lub mniejsze problemy zdrowotne. Mimo to czułem, że odstaję na tle społeczeństwa. Nie mogłem być jego częścią, tak jak każda inna silna, młoda i przede wszystkim zdrowa osoba. Powodowało to problemy w codziennym funkcjonowaniu. Ignorowanie stanu zdrowia nie jest proste, gdy utrudnia ono normalne życie. Zdrowie znacząco wpływa na tak ważny element naszego życia, jakim jest praca. Realizacja zawodowa i przyzwoity zarobek w bardzo wielu branżach bezpośrednio wiąże się ze sprawnością fizyczną, której w danym momencie nie miałem. Miałem trudności z przejściem badań wstępnych i okresowych pracy. Moje ciało ewidentnie mnie ograniczało. Trudno się dziwić, że doprowadziło to do wyniszczenia mojego stanu nerwowego.

Zanim odbiłem się od dna…

 

Moja psychika z każdym dniem coraz bardziej cierpiała. Miałem wrażenie, że sprawy mają się coraz gorzej, a błądzenie po omacku wcale w tym nie pomagało. Wszystkie problemy zdrowotne doprowadziły do stanu, w którym brakowało mi energii na codzienne życie. Można powiedzieć, że nie wkroczyłem jeszcze dobrze w dorosłość, a już nie miałem przypisanego osobom w moim wieku wigoru. Byłem sfrustrowany i zrezygnowany. Na tym etapie widać było, jak bardzo powiązane jest zdrowie fizyczne z psychicznym. Bodźce emocjonalne i uczuciowe pogłębiały problemy trawienne, one z kolei pogłębiały stany depresyjne. Było to błędne koło, którego nie umiałem już zatrzymać.

 

Depresja i stany lękowe byli jak nieproszeni goście. Wyczerpany umysł koniec końców poddaje się i zwraca na siebie uwagę właśnie w taki sposób. Pociągnęło to za sobą jeszcze więcej wizyt lekarskich i diagnoz, a także jeszcze więcej leków. Antydepresanty dołączyły do zestawu przyjmowanych przeze mnie wyrobów farmaceutycznych. Organizm nie był na to obojętny. Każda ulotka informuje o skutkach ubocznych przyjmowania leków, choć nie zawsze zwracamy na to uwagi. Nierzadko ratujące zdrowie i życie leki warte są ryzyka wywołania tych niekorzystnych efektów. W moim przypadku pojawienie się skutków ubocznych było gwoździem do trumny.

 

Byłem wykończony. Każdy układ mojego ciała buntował się przeciwko leczeniu, a choroba nie ustępowała. W międzyczasie posłuszeństwa odmówiło nawet moje własne serce, dając objawy kardiomiopatii i innych zaburzeń, ciągnących za sobą objawy dla całego organizmu. Kołatanie serca i napady bólowe, które wręcz wyciągały mnie z łóżka. Nieprawidłowe funkcjonowanie tego ważnego organu powodowało niedotlenienie organizmu, a zatem omdlenia i słabość. Sam już nie wiedziałem, czy kiedykolwiek z tego wyjdę i czy próby ratowania sytuacji mają jeszcze jakikolwiek sens.

 

Mój stan pogorszył się z powodu działań, które docelowo miały mi pomóc. Zaprzestanie przyjmowania leków mogło spowodować pogłębienie się objawów choroby, z kolei ich dalsze przyjmowanie prowadziło do zwiększenia się wpływu skutków niepożądanych na mój stan zdrowia. Byłem postawiony w patowej sytuacji, każde z rozwiązań mogło przynieść mi szkodę i zupełnie mnie złamać.  Szczególnie frustrujący był fakt przyjmowania tych wszystkich leków wyłącznie ze względu na pojawiające się u mnie objawy, a nie przyczynę mojego stanu. Nikt nie wiedział bowiem, co jest jednoznacznym czynnikiem wywołującym.

 

Nieskończona ilość badań nie wykazała niczego konkretnego. Czułem się coraz gorzej, choć nie sądziłem, że to jest jeszcze możliwe. Jak się później okazało, właśnie ten moment mojego życia stał się dnem basenu, od którego miałem możliwość się odbić w niedalekiej przyszłości. Wkrótce sam miałem znaleźć nie tylko przyczynę, ale i rozwiązanie moich problemów.

Poszukiwanie odpowiedzi

 

Niezliczone usłyszane przeze mnie diagnozy często postawione były pod znakiem zapytania. Zmaganie się z niewidzialnym przeciwnikiem było trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. Z czasem to przestało mieć dla mnie sens. Leczenie samych objawów wydawało się bezcelowe.

 

Mówi się, że „jeśli chcesz, by coś zostało zrobione dobrze, musisz zrobić to sam”. W imię tej idei postanowiłem samodzielnie poszukać metody, która przywróci mi zdrowie. Postawienie diagnozy było jednak trudne nawet dla lekarzy, a co za tym idzie, moje poszukiwania musiały rozpocząć się na poziomie naukowym. Sięgnąłem po profesjonalną literaturę z zakresu medycyny, biologii człowieka i biochemii. Rozgryzienie zagadki, która ciągnęła się za mną już tak długo, stało się dla mnie priorytetowe.

 

Nauka i zdobywanie wiedzy nie jest jednak łatwe, gdy trzeba jednocześnie zmagać się z niezliczoną na tym etapie ilością chorób. Sam dla siebie byłem wołaniem o pomoc. Wiedziałem, że nie spocznę, póki nie uda mi się znaleźć odpowiedniego rozwiązania.

 

W głowie coraz silniej kształtowała mi się zupełnie inna forma leczenia, odbiegająca od farmakologicznego, którą chciałem wprowadzić w życie. Zawsze mogłem liczyć na duże wsparcie w walce z wszelkimi schorzeniami, na tym etapie pojawiły się jednak pewne przeciwności. Otoczenie odradzało mi drogę, którą zamierzałem obrać. Moja wizja była dla nich zwiastunem jeszcze większej krzywdy, którą mogłem sobie wyrządzić. Przekonany o swojej racji, byłem zmuszony odciąć się od całego tego otoczenia i skupić się w pełni na powrocie do zdrowia.

Recepta na zdrowie

 

Zdobywanie coraz szerszej wiedzy na temat zdrowia człowieka oraz wpływu stylu życia zarówno na jego stan fizyczny, jak i psychiczny, stało się fascynujące. Zacząłem wprowadzać pierwsze zmiany do mojego stylu życia. Choć o pozytywnym wpływie ruchu na organizm mówi się na każdym etapie szkolnej edukacji, jednak podjęcie treningów było mi odradzane przez samych lekarzy. Zignorowałem ich zalecenia wyłącznie ze względu na dotychczasowy mizerny ich wpływ na mój stan zdrowia. Podjąłem pierwsze treningi, nie mając pewności, czy faktycznie okażą się one dla mnie korzystne.

 

Przez moje życie przewijał się niejeden dietetyk. Dostosowanie diety i porad do mojego stanu zdrowia stanowiło dla nich niemały problem. Schorzenia, z którymi się zmagałem, były przeciwstawne z punktu widzenia żywienia. Spożywanie zalecanych przez dietetyków dużych porcji węglowodanów jeszcze bardziej pogarszało mój stan. Stawałem się wtedy senny, miałem jeszcze mniej energii, a nieprzyjemne dolegliwości ze strony układu pokarmowego stale się pogłębiały. Tego typu zjawiska skłaniały mnie ku różnym eksperymentom związanym z dietą jak na przykład ku diecie niskobiałkowej. Żadna z metod żywienia nie dawała jednak szansy na osiągnięcie pożądanych efektów. Zdawało mi się, że jedzenie zgodnie z zaleceniami dietetyków przynosiło więcej szkody niż pożytku.

 

Skoro dietetycy rozkładali ręce, a jedzenie było głównym czynnikiem bezpośrednio oddziałującym ze schorowanym układem pokarmowym, postanowiłem zainteresować się tematem samodzielnie. Czytałem książki i artykuły związane z dietetyką, a obraz żywienia w mojej głowie znacznie się zmienił. Zdałem sobie sprawę, że jedzenie może być dla mnie najlepszym lekiem. Ten wniosek zmotywował mnie do szukania najlepszego rozwiązania dla siebie. W końcu lekarze również dobierają leki, biorąc pod uwagę indywidualny stan pacjenta.

Efekty napędzające motywację

 

Pierwsze podjęte przeze mnie treningi były jeszcze owiane pewną wątpliwością. Lekarze nie zalecali ruchu w moim stanie. Bardzo zależało mi jednak na tym, by znaleźć faktycznie działające rozwiązanie dla siebie. Aktywność fizyczna pomogła mi bardziej niż cokolwiek do tej pory. Odpowiadała mi regularna dawka adrenaliny i endorfin. Czułem, że te naturalnie wydzielane hormony spokojnie mogłyby zastąpić przyjmowane do tej pory leki.

 

Z czasem moja motywacja wzmocniła się bardziej, niż początkowo mogłem przypuszczać. Wszystko za sprawą niczego innego jak właśnie pozytywnych i zauważalnych efektów. Właśnie to był element, którego dotychczas brakowało mi na każdym etapie walki z chorobą. Zauważyłem zmiany w sylwetce, które przy stopniowym powrocie do zdrowia były korzystnym „skutkiem ubocznym”. Wątła sylwetka zaczęła się zmieniać na bardziej wysportowaną. Wzrost siły i kondycji, a także ogólnie pojętej sprawności fizycznej, zauważalnie wpłynęły na jakość codziennego życia. Wbrew temu, co zapowiadali lekarze, zauważałem znaczną poprawę stanu fizycznego i psychicznego. Zmiana w mojej postawie oraz sylwetce w naturalny sposób poprawiły samoocenę. Czułem się lepiej niż kiedykolwiek, a to motywowało mnie do osiągania jeszcze lepszych wyników.

 

Nie bałem się już eksperymentować z dietą. Dotychczasowe zmiany zainicjowane wizytami u dietetyka nie dawały satysfakcjonujących efektów, dlatego nic nie stało dla mnie na przeszkodzie, by spróbować znaleźć złoty środek samodzielnie. Wykorzystywałem dotychczas zdobytą wiedzę na temat zdrowia i żywienia, by opracować kilka programów żywieniowych dla samego siebie.

Żywienie optymalne dra Jana Kwaśniewskiego — mój klucz do sukcesu

 

Żywienie optymalne, które jest moim bardzo dużym sprzymierzeńcem, początkowo każdemu wydaje się niezgodne z ogólnie przyjętymi normami. Warto przy tym zadać sobie jednak pytanie: „Co jeśli przyjęte przez nas normy wcale nie są słuszne?”. Odpowiedzią na to właśnie pytanie jest mój obecny sposób żywienia.

 

Skuteczność Diety optymalnej, bazującej w dużej mierze na zwiększonej podaży tłuszczy, zwłaszcza w stosunku do znacznie mniejszych dawek węglowodanów, przekonała mnie dość szybko. Oczywiście, tak jak do tej pory, również w tym przypadku nie omieszkałem sięgnąć po odpowiednią literaturę i publikacje. Dieta optymalna obiecywała usprawnienie organizmu, jego regenerację, a nawet cofnięcie się części chorób uznawanych powszechnie za nieuleczalne. Wszystko to bazowało na reakcjach biochemicznych, ludzkiej fizjologii i — przede wszystkim — efektach niezliczonej ilości osób, które zdecydowały się na wywrócenie piramidy żywieniowej do góry nogami.

 

To zupełnie zmieniło mój punkt widzenia. Zrozumiałem, że poprzez podanie organizmowi odpowiednich składników odżywczych, możemy zmniejszyć szkodliwe dla nas stany zapalne w całym układzie naszego ciała. Dostarczane organizmowi tłuszcze w odpowiednich proporcjach mogą zapobiegać takim chorobom jak nadciśnienie, miażdżyca czy marskość wątroby. Wydaje się niemożliwe? Mógłbym uszczypnąć każdego z niedowiarków bez wahania, bo to właśnie Żywienie optymalne postawiło mnie na nogi.

 

Odpowiednie pożywienie odciąża organizm w taki sposób, że może on „skupić się” na faktycznej odbudowie. Pozwala to na osiągnięcie najbardziej pożądanego efektu — powrotu do zdrowia. Dobry stan fizyczny sprzyja z kolei także regeneracji umysłu, czego potrzebuje praktycznie każdy z nas.

 

Można by się spodziewać, że spożywanie większych porcji tłuszczy zaowocuje przybraniem masy ciała. Jest to jednak błędne wrażenie. Odpowiednio skomponowany jadłospis w przypadku Żywienia optymalnego nie tylko nie powoduje otyłości, ale wręcz jej zapobiega. Dowodem na to była moja własna sylwetka i efekty, które wciąż osiągałem na treningach.

 

Dolegliwości ustępowały jedna po drugiej. Nie odczuwałem już żadnych bóli głowy czy brzucha. Jakość wzroku wróciła do normy. Nie miewałem już problemów z omdleniami czy zmęczeniem. Praca serca uregulowała się. Co najważniejsze, po objawach cukrzycy ślad zaginął.

 

Dieta optymalna pomogła mi nie tylko w poprawie ogólnego samopoczucia. Jej zbawienny wpływ na zdrowie potwierdziły badania krwi, które zrobiłem wyłącznie z ciekawości. Wyniki zadziwiały nie tylko mnie, ale także lekarzy. Jak łatwo się domyślić, mój sukces został przypisany lekom, które miały w końcu zadziałać. Lekarze nie wiedzieli jednak, że nawet nie miały szansy zadziałać, ponieważ już wiele miesięcy wcześniej zaprzestałem ich przyjmowania wskutek znacznej poprawy stanu zdrowia. Nie umniejszam lekarzom i innym specjalistom z dziedzin pokrewnych, w moim jednak przypadku dużo bardziej skuteczne okazało się wybranie ogólnego zdrowego stylu życia.

Kim jestem teraz?

 

Dietetyk kliniczny i trener personalny. To droga, którą obrałem sobie sam, nauczony własnymi doświadczeniami. To właśnie moje problemy zdrowotne i próby zmagania się z nimi ukształtowały to, kim aktualnie jestem. Trudności ze zdrowiem towarzyszyły mi od 5, aż po 21 rok życia. Wystarczyły tylko dwa lata odpowiedniej aktywności fizycznej i Żywienia optymalnego, by osiągnąć pełną sprawność.

 

Jestem zdania, że odpowiednia dieta i dostosowana do podopiecznego forma ruchu może zdziałać cuda. Obserwowanie sukcesu innych ludzi oraz ich powrót do normalnego funkcjonowania są dla mnie największą motywacją. Chcę dzielić się zdobytą wiedzą na temat żywienia, w tym głównie Diety optymalnej, która sprzyjać może każdemu — niezależnie od wieku, płci czy wyjściowego stanu zdrowia. Widząc stale poprawiającą się sprawność moich podopiecznych, przypominam sobie drogę, którą sam przebyłem. Drogę, która nie jest jeszcze skończona. To jedynie jej ułamek.

 

Moje cele systematycznie się zmieniają, tak jak i ja się zmieniam. Wzrastam wraz z ciągle poszerzaną wiedzą i horyzontami. Jestem wdzięczny losowi za przeszkody, które spotkałem na swojej drodze, bo to właśnie one stanowią motywację do zmieniania czyjegoś życia na lepsze. Zdobyłem swój bagaż doświadczeń, by moi podopieczni nie musieli przechodzić przez te same trudności, z którymi ja się spotkałem.

 

Moja wiedza oparta jest nie tylko na przeczytanych książkach, ale również na doświadczeniu. Pomaganie osobom w różnym stanie fizycznym i psychiczny za pomocą odpowiedniej opieki, stało się moją misją. Mam nadzieję, że będę stale się rozwijał, a moje przeżycia będą stanowiły dobry przykład, mówiący o tym, że da się osiągnąć więcej, niż się początkowo wydaje. Czasem ogranicza nas tylko nasz własny strach i wiedza.

Twoja historia jest podobna?

 

Pamiętaj, że nie jesteś w tym odosobniony/a. Najtrudniej jest zrobić ten pierwszy krok. Mając pełną opiekę droga do celu stanie się łatwiejsza, a jej kolejne etapy będą przebiegały szybko i sprawnie.